środa, 4 sierpnia 2010

"Efekty Świetlne" Miranda Beverly-Whittemore

Tytuł: „Efekty świetlne”
Tytuł oryginału: ‘The efects of light’
Autor: Miranda Beverly- Whittemore
Rok wydania: 2005, w Polsce 2007
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 314+ podziękowania
Cena: około 10 zł
Moja ocena: nic ciekawego
Opis:

„Kate Scott jest zadowolona ze swojego życia- wykłada na uniwersytecie, spotyka się z przystojnym, inteligentnym mężczyzną. Nosi w sobie jednak tajemnicę… Gdy pewnego dnia otrzymuje lit od adwokata z rodzinnego miasta, wracają wspomnienia sprzed lat. Wtedy w galeriach ukazały się fotografie dzieci- przez jednych okrzyknięte dziełami sztuki, przez innych nazwane dziecięcą pornografią. Do tych zdjęć pozowała wraz z siostrą mała Kate. Czy taka sesja fotograficzna może zmienić całe życie?”

W księgarni stanęłam przed wyborem pomiędzy „Efektami świetlnymi”, a jakąś inną książką. Dzisiaj wiem, że źle zrobiłam. Od dawna nie czytałam bardziej nudnej lektury, a przebrnęłam przez nią tylko dlatego, że nie potrafię zostawić książki, którą już zaczęłam.
Zagraniczne czasopisma takie jak „Marie Claire” czy „Book Page”, których fragmenty wypowiedzi znalazły się na odwrocie okładki stwierdziły między innymi, że „Efekty świetlne” połyka się w jeden wieczór i że zostaje w głowach i w sercach na długo po tym, kiedy czytelnik przez nią przebrnie. Z niecierpliwością czekałam na ostatnią stronę i niestety musze stwierdzić, że „Efekty świetlne” wryły się w moją pamięć jako sztuczne i nudne.
Zacznijmy od początku. Pomysł z opisaniem fotografii uważam za dobry. Czytelnik mógł sam osądzić na ich podstawie oraz dzięki swojej wyobraźni, czy zdjęcia były pornograficzne, czy niewinne. I tu jak na razie kończą się plusy, bowiem następnie poczułam się rzucona na głęboką wodę. Mamy oto opis sytuacji w pierwszej osobie, chwilę potem autorka rzuca nas na nieznany teren miłosnych wojaży niejakiej Kate Scott. Szczerze mówiąc zakręciło mi się od tego w głowie. Lubię, kiedy pisarz nie przestawia swoich bohaterów formalnie, lecz wprowadza w akcje bez zbędnych opisów. Lecz tutaj przed zaprezentowaniem prawidłowej akcji dzieje się jeszcze mnóstwo innych rzeczy! Niestety, ale bardzo mnie to zmęczyło i zniechęciło.
Potem jest już tylko gorzej. Nieustające tajemnice, nieracjonalne zachwiania nastrojów głównej bohaterki, jej depresje, wybuchy złości… no i ten nieszczęsny amant, którego poczynania także wydają się nieuzasadnione. Słowem: bohaterowie nie wzbudzają sympatii- są po prostu papierowi, ponieważ ich działania nie są niczym uzasadnione.
Podobało mi się to, że przeszłość mieszała się z teraźniejszością. Opowiadania siostry Kate o swoim dzieciństwie i czasach, kiedy robiły „zakazane” zdjęcia bywały nudne, ale sam pomysł był ciekawy. Tylko dlaczego czytelnik dowiaduje się dopiero przy zakończeniu o co w tym wszystkim naprawdę chodzi? Czyżby autorka chciała nakręcić spiralę tajemniczości wzbudzając w nas, czytelnikach, ciekawość tak silną, która napędzałaby palce do przewracania stron? Niestety, Beverly-Whittemore ten zabieg nie wyszedł.
Początek zakończenia tchnął we mnie nadzieję, że może wreszcie zacznie się coś dziać. Nic bardziej mylnego! Nadzieja została zduszona bezlitośnie w zarodku, niestety.
Na sam koniec dodam, że szyk zdań był porażający, w negatywnym tego słowa znaczeniu. Potem już się do tego przyzwyczaiłam, lecz na początku stanowiło to dla mnie istną męczarnię.
To chyba okładka „Efektów świetlnych” kazała mi je kupić. I po raz kolejny okazało się, że należy słuchać niektórych polskich przysłów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz